Hipochondria: ciągły strach przed chorobą

Doprowadzała siebie i otaczających ją ludzi do kompletnego szaleństwa: Elena (46) była przerażona, że jest fizycznie niezdrowa i wkrótce umrze. Podobnie jak 0,05 procent Niemców, sekretarka również cierpiała na hipochondrię. Tutaj matka córki wyjaśnia, w jaki sposób udało jej się przezwyciężyć strach przed chorobą.

Elena hat panische Angst vor Krankheiten: Im Winter fährt sie nicht ohne Mundschutz mit öffentlichen Verkehrsmitteln. Die Blicke verwunderter Menschen ignoriert sie.© iStock
Elena boi się chorób: Zimą nie podróżuje środkami transportu publicznego bez maseczki na twarzy. Ignoruje zdumione spojrzenia ludzi.

Wszystko zaczęło się krótko po moich 35 urodzinach: Miałam wizytę u mojego ginekologa. Właściwie czysto rutynowa. Ale po badaniu lekarka szczegółowo przestudiowała moją kartotekę. "Chciałabym również wysłać cię na USG" - powiedziała - "twoja mama zmarła na raka piersi w wieku 40 lat, więc powinnaś teraz chodzić na regularne badania kontrolne".

Przypomnienie o śmierci mamy sprawiło mi ból. Miałam zaledwie 17 lat, gdy zmarła i bardzo cierpiałam. Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, że pewnego dnia, tak jak ona, mogę zachorować na raka i zostać wyrwana z życia o wiele za wcześnie. Aż do tamtego dnia.

Byłam spięta podczas badania USG - głównie dlatego, że lekarz ciągle przesuwał maszynę po miejscu w mojej lewej piersi. "Tkanka jest tu trochę gęsta" - mamrotała. A potem natychmiast odwołała to ponownie: "Wszystko jest w porządku, nie ma się czym martwić". Ale od tamtej pory nic już nie było takie samo. Później dwa razy dziennie badałam piersi, wydawało mi się, że twardnieją i odczuwałam ból.

Ciągły strach przed zachorowaniem: "Kilka dni po wizycie u lekarza moje obawy powróciły".

W ciągu następnych sześciu miesięcy odwiedziłam mojego ginekologa jeszcze cztery razy, miałam kolejne USG i mammografię. Wyniki zawsze były negatywne. Żadnego raka piersi. To mnie uspokoiło - na razie. Ale najpóźniej po kilku dniach powróciły obawy, że jednak coś może być nie tak. Nie chciałam, aby Lilli, moja 13-letnia córka, straciła mamę tak wcześnie, jak ja straciłam swoją. Myśl o pozostawieniu dziecka samemu sobie sprawiała, że czułam się strasznie bezradna.

A potem zaczęły się bóle brzucha. Po jedzeniu często czułam nieprzyjemne ciągnięcie w żołądku. Od tego momentu bardzo uważałam na to, co jem i unikałam tłustych potraw. Coraz częściej opuszczałam przerwy na lunch z innymi sekretarkami w barze z przekąskami naprzeciwko naszego biura. Kiedy nic to nie zmieniło, wciąż myślałam: Jeśli to nie rak piersi, mogę mieć raka żołądka. Znowu każdego dnia panikowałam, że mogę być poważnie chora. Poszłam na gastroskopię.

Chociaż mieszkam niedaleko Lipska, drugie badanie przeszłam w ośrodku gastrologicznym w Hamburgu. W obu przypadkach usłyszałam: "Pani Peters, jest pani zdrowa!". Trudno było mi w to uwierzyć. W końcu nawet najlepsi lekarze mogą się mylić...

W tym czasie źle spałam. Z miesiąca na miesiąc stawałam się mniej skoncentrowana na pracy i czułam się coraz bardziej przytłoczona. Ostatnio byłem całkowicie zdenerwowany za każdym razem, gdy miałem nowe lub obszerne zadania. Serce waliło mi jak oszalałe. To było okropne uczucie! Im częściej tego doświadczałam, tym bardziej byłam pewna, że to nie może być zdrowe. Co jeśli moje serce nagle mnie zawiedzie? Jakbym nie miał już wystarczająco dużo leków i sprzętu medycznego w domu, kupiłem również monitor pracy serca i ciśnieniomierz. Było to fatalne w skutkach, ponieważ wkrótce okazało się, że używam tych urządzeń przez cały czas - tylko po to, by zdać sobie sprawę, że moje odczyty były albo o wiele za wysokie, albo o wiele za niskie.

Leczenie psychiatryczne hipochondrii: "Po co mam chodzić do psychologa? Jestem fizycznie chora!"

Mój mąż Hannes i córka Lilli obserwowali to z niepokojem. Hannes powiedział, że powinnam pójść do psychologa, a nie do kolejnych lekarzy. Stanowczo odmówiłam. Jak psycholog mógłby mi pomóc, skoro moje cierpienie było fizyczne? Nie chciałem być uważany za wariata.

Pewnego dnia mój szef podszedł do mnie i zapytał, czy wszystko w porządku, bo ostatnio wydawałam się taka nerwowa. Mój strach przed poważną chorobą potęgował strach przed utratą pracy. Postanowiłam nie dać po sobie niczego poznać - a już na pewno nie zachorować. Bałam się wirusów. W moim stanie grypa może być śmiertelna w najgorszym przypadku. Dlatego zimą, gdy podróżowałem pociągiem, nosiłem maseczkę na twarzy. Pewnego marcowego poranka nagle nie mogłem wstać z łóżka. Byłem wyczerpany i nie miałem już siły.

Kilka tygodni później posłuchałem rady, by poszukać pomocy psychologicznej. To było moje szczęście. Podczas terapii zrozumiałam, co było ze mną nie tak: Całkowicie straciłam zaufanie do swojego ciała i nie wiedziałam, jak interpretować jego sygnały. Dzięki ćwiczeniom mindfulness nauczyłam się słuchać siebie i czuć, jak ból i dyskomfort pojawiają się i znikają.

Zdałam sobie również sprawę, że wywierałam na siebie zbyt dużą presję, zarówno zawodową, jak i prywatną. Zawsze chcę robić wszystko idealnie. Kryje się za tym głęboki strach przed stratą, który towarzyszy mi od śmierci mamy. Nadal chodzę do lekarza. Ale tylko co trzy miesiące. Upewniam się, że robię regularne przerwy w moim codziennym życiu. Nie pozwalam im też już psuć lunchu z moimi kolegami. A maseczka na twarz? Tej zimy zostawiam ją w domu.